Wyjazd wakacyjny z rodziną to nie to samo co wyjazd jako singiel. Antyperspirant pod pachę, kąpielówki do plecaka i siup, jedziemy. Każdy, kto ma dzieciaki w wieku kilku lat, wie, jak trudno jest wybrać sensowne miejsce i z wyprzedzeniem zaplanować jakikolwiek wyjazd. Kwintesencją tego stanu jest właśnie wyjazd wakacyjny.
Nieważne gdzie się wybierasz, bo znalezienie rozsądnego pokoju z wyprzedzeniem nie krótszym niż 6 miesięcy graniczy z cudem. Zaklepywacze - jak ich zwykłem nazywać - mają już zarezerwowane prawdopodobnie wszelkie możliwe pensjonaty w okolicy, którą uznałeś za godną Ciebie w tym roku. Hardcorowcy jeżdżą stale w te same miejsca, co oznacza, że mają zaklepaną miejscówkę, od czasów, gdy wynaleziono turystykę. Można oczywiście wybrać się do hotelu, ale po pierwsze - nie wszędzie są hotele, a po drugie - żeby wyjechać na dwutygodniowy urlop nad morze z 4-osobową rodziną, trzeba by wytłumaczyć dzieciom, że nie pójdą na studia, bo tatuś musiał wydać pieniądze na wakacje, co jest strategią wielce ryzykowną, bo mogłoby się spotkać z dosyć pozytywnym odbiorem.
No dobra, ale właściwie, to czemu po prostu nie zarezerwować pokoju z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem? Otóż dlatego, że każdy, kto ma dziecko, wie, że dzieciaki na pewno będą chciały potwierdzić prawdziwość prawo Murphiego i rozchorują się dokładnie 2 dni przed wyjazdem, a wtedy twoja zaliczka za pokój znika szybciej niż ciasto porzeczkowe w dłoniach Magdy Gessler.
Raz w akcie desperacji spróbowałem znaleźć pokój z kilkudniowym wyprzedzeniem. Pouczył mnie Seneka z Pucka : „Panie, takie rzeczy to się załatwia rok wcześniej” usłyszałem od Seneki z Pucka. Dalsze próby odpuściłem, bo wolałbym chyba już spędzić te kilka godzin na infolinii ZUS-u.
W związku z tym kilka lat temu, przy dźwięku fanfar i strzelającego konfetti obwieszczających nasz ponadprzeciętny intelekt, uznaliśmy z Panią Pałka, że najlepszą alternatywą dla szukania pokoju z dnia na dzień będzie wyjazd pod namiot. No przecież to takie proste, pakujesz się i jedziesz. Dom wieziesz ze sobą, więc nikt ci nie robi łaski, pól namiotowych jest więcej niż studentów na bibliotekoznawstwie. Przeciętnej klasy namiot 4-osobowy to wydatek kilkuset złotych, co jest niczym wobec ceny wynajmu pokoju dla 4-osobowej rodziny na tydzień. Tylko trzeba pamiętać koniecznie, żeby dzieciom nie dać dokładnie znać, kiedy to będzie, bo to da szanse, że się nie rozchorują. Tak też uczyniliśmy. Namiot zakupiony, auto zatankowane, zatem pozostaje udać się w drogę w kierunku morza.
Po całodziennej jeździe w kierunku Bałtyku dotarliśmy późnym wieczorem na pole namiotowe. Na pierwszy rzut oka, wszystko wygląda OK, cisza, spokój, okolica wyglądała lepiej niż Zenek Martyniuk na Sylwestrze Marzeń. Rozbijamy się.
Czytanie instrukcji składania namiotu w świetle reflektorów jest równie mało zabawne co głupie, aż mnie mózg rozbolał. Zresztą bądźmy szczerzy, jak każdy prawdziwy mężczyzna nie czytałem tej cholernej instrukcji, tylko omiotłem wkurwionym wzrokiem jak proboszcz niedzielną tacę. Stawianie centralnego masztu po ciemku to od początku był poroniony pomysł. Stłumione stęknięcia dochodzące z namiotu stojącego na parceli obok naszej, nie poprawiały mojej koncentracji. Zresztą podziwiam faceta, którego hałasy dobiegające z odległości kilku metrów nie mogą spłoszyć przed wykonaniem zadania. Dobrze, że chociaż jeden z nas miał tej nocy postawiony w pionie maszt podtrzymujący.
Spędziliśmy tę noc w aucie, a Pani Pałce wytłumaczyłem, że to dlatego, żeby nie gorszyć dzieci. Kolejny dzień minął dosyć przyjemnie na plażowaniu i kąpielach słonecznych. Gdyby nie stękający sąsiad erotoman powiedziałbym, że było sielankowo. Następny dzień upłynął bez kąpieli z powodu sinic - kto był nad polskim morzem, wie co to znaczy. Niestrudzonemu sąsiadowi natomiast fakt ten, nie zmienił wieczornego rozkładu zajęć. W końcu i moja żona spojrzała na mnie tęsknym wzrokiem, szybko jednak storpedowałem jej pomysł krótkim komentarzem, że nie będę brać się za takie rzeczy na klepisku, bo nie jestem zwierzęciem w oborze. Możecie się domyślić, że po takim epitecie noc była dosyć chłodna.
Następny dzień był jednak kwintesencją wszystkiego, co z polami namiotowymi może się kojarzyć i przynajmniej mnie będzie się do końca życia kojarzyło. Po kilku dniach korzystania ze wspólnych toalet, pryszniców, stołówki z innymi namiociarzami wszyscy złapaliśmy jakiegoś paskudnego żołądkowego rotawirusa. Kto oglądał „Króla szczurów”, ten zrozumie, dlaczego perspektywa spędzenia kilku kolejnych dób z dyzenteryjnymi efektami na polu namiotowym, bawiła mnie mniej niż urzekająca perspektywa szybkiego powrotu do domu z zaliczeniem kilku stacji benzynowych po drodze. Szybka narada, ekspresowe pakowanie przy dźwięku pękających plastikowych rurek i w drogę. Oszczędzę tu opisu drogi powrotnej, mogę jedynie pojechać banałem i powiedzieć, że było przes*ane.
Minęło kilka lat od tej przygody, a mnie wciąż zastanawiają dwie rzeczy. Co zrobić z pakowanym na szybko, składającym się z pogiętych rurek namiotem i czy aby nasz sąsiad z pola namiotowego nie spędzał tych nocy zupełnie inaczej, niż zakładałem i czy jego partnerką nie była przypadkiem jednak turystyczna toaleta.