Czasami zdarza mi się oglądać wieczorne dzienniki telewizyjne i niezależnie od tego, na jakiej stacji się zatrzymuję, nie mogę się nadziwić, jak - jeśli wierzyć mediom - wszyscy wszystkich nienawidzą. Liberałowie - pisiorów, konserwatyści - lewaków, homoseksualiści - konserwy, konserwatyści - ciepłych, legioniści - wiślaków, milkowcy - wedlowców… można by wymieniać w nieskończoność. Czy naprawdę jest tak, że wszyscy zamykamy się w swoich bańkach informacyjnych i bykiem spoglądamy na wszystkich ludzi, którzy mają inny sposób patrzenia na świat niż my? Przypomina mi to zabawną przygodę, która zdarzyła mi się w ubiegłym tygodniu.
Miałem wówczas okazję podróżować pociągiem relacji Kraków - Ostrowiec Świętokrzyski, kategorii internet regio, czy też polregio, jak się to teraz nazywa. Jeżdżę pociągiem dosyć regularnie, ale zazwyczaj biznesowo w kierunku stolicy, zatem przemieszczam się pięknymi i lśniącymi pendolino o aerodynamicznych, opływowych kształtach czopka.
Kolejami regionalnymi jeździłem ostatnio na studiach i przyznaję, że trudno jest wyprzeć z pamięci te bydlęce wagony dopchnięte na maksa studentami pierwszych roczników, wracającymi na weekend do domu, żeby uzupełnić zapas słoików. Od czasu moich studiów, kilkadziesiąt już prawie lat temu, Polska weszła do Schengen, stała się 23 gospodarką na planecie i dołączyła do Europejskiej agencji kosmicznej, natomiast w temacie przewożenia ludzi bydlęcymi wagonami zdecydowanie nic się nie zmieniło. Być może nie ma już twardych drewnianych ławek, bo zastąpiły je twarde plastikowe, ale jakie to ma znaczenie skoro i tak nie można z nich skorzystać? Posłuchajcie.
Podróż zaczęła się w Krakowie od niezapowiedzianej zmiany peronu, zatem kiedy wszedłem już na właściwy tor, to w pociągu było więcej ludzi, niż botoksu w ustach Krzysztofa Ibisza. Aż przypomniał mi się zabawny filmik z Japonii, w którym to ludzie wsiadając do kolejki podmiejskiej w Tokio są upychani przez specjalnie do tego przeszkolonych “upychaczy”, żeby się nie wysypać z pociągu. Wcisnąłem się więc w tłum jak Maryla Rodowicz w legginsy i na tyle, na ile byłem w stanie, rozejrzałem się wokoło. Pocieszający był fakt, że miejsca siedzące zajmowały głównie osoby starsze i matki z dzieciakami. Ruszyliśmy ociężale w naszą czterogodzinną i wynosząca dokładnie 50 stacji podróż niczym lokomotywa z wiersza Tuwima.
Przyznam, że na miejsce siedzące nie mogę narzekać, bo już po czterdziestu minutach zwolnił się skraweczek na podłodze, co dało mi szansę usiąść wygodnie jak panisko, czym mogłem wzbudzić zazdrość nastolatek z różowymi włosami i kolczykami w różnych dziwnych miejscach. Po dwóch godzinach podróży w okolicach Kielc nastąpiło przetasowanie podróżnych i trochę się zluzowało, dzięki czemu mogłem się zorientować, z kim będę dalej podróżował.
Z przodu wagonu stało stadko białych murzynów. Czyli 16-letnich chłopaków, którzy ubrani w spodnie wiszące w kroku jak w latach 90-tych i w luźne koszulki z napisami typu 2-pac gibali się przy dźwiękach puszczanej z przenośnego głośnika czarnej muzyki i nie mówię tu o bluesie. Co kilka minut chodzili parami do kibla, i wychodzili w wyśmienitych humorach i w kłębach dymu. Z tyłu siedziała grupa młodych mężczyzn z technikum samochodowego z wygolonymi głowami i tatuażami w prawie każdym odsłoniętym miejscu, którzy raczyli się piwkiem. Obie grupy patrzyły na siebie bykiem i gdyby nie fakt, że muszą razem jechać w tym samym pociągu, to pewnie byłaby z tego jakaś draka.
Tak czy inaczej, „k***y” leciały z przodu i tyłu wagonu prawie symultanicznie. Pośrodku wagonu, niedaleko mnie siedziała zaś matka z dwójką młodych chłopaków, którzy z nudów, najwidoczniej przyzwyczajeni do długich podróży umilali sobie czas graniem na komórce. Matka też była wpatrzona w ekran i wtedy pomyślałem, że to właśnie jest modelowy przykład naszego kraju - tu piją, tam jarają, przekleństwa lecą na lewo i prawo, wszyscy mają w dupie przepisy i nikt nie przejmuje się innymi, bo wszyscy wgapieni są tylko we wszechobecne, otępiające smartfony. W dodatku od sztywnego karku rozbolała mnie głowa i pełen czarnych myśli zastanawiałem się, gdzie w życiu popełniłem błąd, że muszę się tłuc przez pół Polski pociągiem kolei regionalnych, zamiast śmigać z prędkością 10 machów jak Tom Cruise w Top Gun.
Tymczasem, na kolejnej stacji do wagonu wsiadło małżeństwo z małym, półtorarocznym rocznym smykiem, który uważnie rozglądając się zaczął biegać po wagonie, żeby wszystkim się przyjrzeć, zupełnie niezrażony podchmielonymi kolesiami i bywalcami salonów tatuażu, jak również głośną muzyką płynącą od afro-amerykano-etnoentuzjastów z drugiej strony. Uśmiechał się do wszystkich i przybijał piątki z jednej strony z chłopakiem z pajęczyną wytatuowaną na łokciu i wężem na kostce, a z drugiej z pachnącym… majerankiem ziomeczkiem. Co więcej, od tego momentu nie padło już żadne przekleństwo w eterze. Za każdym razem, kiedy brzdąc się przewrócił, ktoś go podnosił i stawiał na nogi, a ziomeczki nawet przyciszyły muzykę. Znudzeni chłopcy odłożyli telefony i zaczęli bawić się, układając kostkę Rubika. Mało tego, zauważyłem z ukosa na ekranie ich mamy, że wcale nie przegląda pudelka, jak pierwotnie przypuszczałem, ale przegląda w sklepie internetowym buty piłkarskie typu korki w małym rozmiarze, wykorzystując każdy moment na myślenie o swoich dzieciakach, czym zdobyła mój szacunek.
Na pięć stacji przed końcem mojej długiej podróży w pociągu zgasło światło, a konduktor poinformował podróżujących, że jest zanik prądu w sieci. Było już grubo po 21.00, więc w ciemnościach mały chłopiec wystraszył się i zaczął płakać, a wtedy większość podróżnych włączyła światło w swoich komórkach, dzięki czemu w wagonie zrobiło się jasno. Pociąg ruszył po dziesięciu minutach, czym wywołał falę oklasków i okrzyków ironicznej, ale jednak radości.
Wysiadałem na ostatniej stacji mocno obolały, ale też podbudowany tym, co zobaczyłem i pomyślałem, że ostatecznie nie jest tak źle z tym narodem. Można nam pewnie wytknąć sporo negatywnych cech i często nie zgadzamy się ze sobą, ale posiadamy też niesamowitą zdolność do znajdowania tego, co nas łączy - serdeczność, solidarność i wzajemne wspieranie się w trudnych chwilach. Myślę, że Tom Cruise pozazdrościłby mi takiej podróży.