Mam trójkę dzieci w wieku przedszkolnym i szkolnym. Czasami patrzę w przyszłość, zastanawiając się, kim zostaną w dorosłym życiu. Czy będą szczęśliwe? Czy będą mieć pracę? Czy będzie starczać im do pierwszego? Czy skończą jak kreskówkowy wilk menel krzyczący Nu pogodi na wszystkich, którym się w życiu powodzi? Jak każdy rodzic, chcę zapewnić im jak najlepsze szanse na dobry start w dorosłym życiu. A jak powszechnie wiadomo, porządna edukacja jest tutaj podstawą sukcesu…
Przyznam, że zacząłem mocno wątpić w pożyteczną rolę naszego systemu szkolnictwa w tej kwestii.
Tak, przyglądając się treściom przerabianym przez dzieciaki w szkole podstawowej jestem przerażony. Nie dziwi mnie narzekanie rodziców, że ich pociechy muszą dźwigać kilkunastokilogramowe tornistry, skoro podstawą naszego systemu edukacji jest wciąż w większości pamięciowa nauka całego materiału.
Co w tym złego - zapytacie? To, że system edukacji nastawiony na pamięciowe opanowywanie materiału to już przeszłość. W dzisiejszych, technokratycznych czasach nie potrzeba już wyrobników, którzy mają ograniczony zakres wiedzy. Dziś w edukacji stawia się na zupełnie inne kompetencje.
Największe międzynarodowe badanie umiejętności uczniów na świecie PISA, organizowane przez OECD między innymi w Polsce krótko streszcza, że “przeciętny uczeń nie zbliża się do opanowania podstawowych umiejętności, takich jak krytyczne myślenie i rozwiązywanie problemów." A kto wypada najlepiej w tych badaniach? Kraje skandynawskie, azjatyckie i anglosaskie, które stawiają w edukacji głównie na logiczne i krytyczne myślenie, zrozumienie problemu i jego rozwiązanie.
Ale co tam, po co brać z nich przykład. W czasie, kiedy tam opracowuje się lekarstwo na raka, buduje rakiety, które zabiorą nas na Marsa i dokonuje kolejnych przełomów w technologii zimnej fuzji, u nas opracowuje się nowe szczepy ziemniaka, dające najmocniejszy zacier w branży bimbrowniczej i lepsze magnesy, które położone na licznik pomiaru wody zmniejszają wartość jej zużycia przy odczycie.
Ktoś powie, że uparłem się na ten biedny system edukacji, bo przecież prawnik, czy lekarz musi nauczyć się ogromnej ilości materiału, żeby być wartościowym w swoim zawodzie. Jasne, ale brakuje nam właśnie lekarzy, którzy myślą analitycznie i potrafią postawić właściwą diagnozę na bazie badań i obserwacji.
Zgodzi się ze mną każdy, kto odbijał się od lekarza do lekarza z jakimś schorzeniem, które nie było oczywiste do zdiagnozowania. Kto oglądał serial „Dr House” zrozumie, o co mi chodzi, kiedy mówię o inteligencji i zdolności krytycznego myślenia połączonej z wiedzą zawodową. W przypadku prawników jest podobnie, wiele rzeczy robi się z pamięci i rzadko sięga się do pokładów kreatywności.
Spanikowany zacząłem się zastanawiać, jak mogę pomóc moim dzieciom na własną rękę. Zwróciłem więc mój wzrok w stronę telewizyjnych autorytetów niczym Prezes Ochódzki w “Misiu” z prośbą o dobra radę. Najlepiej by było, gdyby rodzice razem z dziećmi pracowali w domu, pomagając im w nauce - przemówiła do mnie Pani Psycholog ze śniadaniowej telewizji.
Serio? To ma być złota rada pani psycholog, która pewnie zarabia 10x tyle co ja, pracując 10x mniej niż ja? Nie po to płacę podatki, żeby zmordowany po dniu pracy, w której na te podatki zarabiam, siadać jeszcze wieczorem z dziećmi, i pomagać im zrozumieć materiał, którego jakiś nauczyciel nie miał ochoty właściwie wytłumaczyć na lekcji. Przecież to właśnie jest zadanie systemu edukacji! Nauczcie nasze dzieci myśleć i samodzielnie rozwiązywać problemy! Zamiast tego mam wrażenie, że dzieciaki mają coraz więcej prac domowych, a wynika to z tego, że nauczyciele nie wyrabiają się z przerobieniem materiału w szkole. I tym sposobem coraz więcej jest przepychanych na nas, rodziców.
Ktoś w końcu musi coś zrobić w sprawie reformy systemu edukacji. Z pewnością nie będzie to prostą sprawą i nie pretenduje nawet do miana osoby, która wie, jak należy to przeprowadzić, ale wiem jedno - jeśli nic z tym nie zrobimy, to szczytem przyszłej Polskiej myśli technicznej będą rakiety napędzane wysokoprocentowym bimbrem.