Fachowcy to wymierający gatunek

Dawid Pałka
18.08.2022

W życiu każdego mężczyzny przychodzi taki moment, że trzeba zrobić jakiś remont. Bóg, niestety, tworząc moją formę pomyślał, że zrobi sobie niezłą bekę i poskąpi mi zdolności techniczno-manualnych przez co, po skręceniu małej szafki z Ikei czuję w sobie taką dumę jak Tony Stark po zbudowaniu Iron Mana. W związku z moim technicznym upośledzeniem muszę posiłkować się różnego rodzaju fachowcami, którzy sprawiają, że mój dom czy samochód wciąż trzymają się w jednym kawałku.

Sytuacja na rynku fachowców jest aktualnie dosyć dramatyczna i wie to każdy, kto próbował zamówić jakieś prace wykończeniowe w domu. Z raportu o budowie domów, który ostatnio wpadł mi w ręce, wynika, że w Polsce na fachowca większość ludzi czeka około sześciu miesięcy. Niestety muszę się z tą smutną prawdą zgodzić, ponieważ moje doświadczenia z fachowcami są dosyć przykre.

Przykład? Bardzo proszę, mój stolarz ignoruje mnie do tego stopnia, że na realizację gwarancji za uszkodzone schody musiałem czekać długie 18 miesięcy. Ciągle znajdował nowe wytłumaczenia: bo ludzie mu odchodzą z pracy, bo mu się suszarnia w stolarni spaliła, bo polał sobie nogę gorącym klejem i nie mógł pracować. Jak bym miał tak pechowe życie jak stolarz, to bym zmienił fach na hydraulika. Ci to dopiero mają życie.

Zauważyliście, że to właśnie hydraulicy i elektrycy jeżdżą najlepszymi samochodami? I to nie jakąś tam Toyotką, tylko BMW X5, Mercedesem GLS itp. - fury po pięćset tysięcy złotych. Mój elektryk jeździł czerwonym Fordem Mustangiem - nie musiał go nawet oklejać reklamą swojej firmy, bo i tak każdy wiedział z daleka, że to on jedzie. Jak mu się Mustang znudził, to zmienił sobie na Forda Raptora. Rozmawiałem z nim w tym tygodniu nad małymi poprawkami w instalacji elektrycznej, powiedział, że chętnie się tym zajmie w grudniu (nadmienię, że mamy sierpień).

Zastanawialiście się, dlaczego to właśnie elektrycy i hydraulicy jeżdżą furami jak z garażu Kuby Wojewódzkiego? To dlatego, że oni są u szczytu łańcucha pokarmowego branży budowlanej, to oni wchodzą na miejsce budowy domu jako pierwsi, czyli wtedy kiedy inwestor - zazwyczaj typowy jeleń taki jak ja, który nie zna się na tych tematach, ma jeszcze dużo kasy z kredytu. Wtedy Panowie fachowcy chętnie doradzą i pomogą - a jeszcze instalację pod smart Home warto zrobić, a może jeszcze stację pod samochód elektryczny, bo się przyda, i jeszcze pod fotowoltaikę koniecznie, bo może będzie potrzebna.

No tak, warto wziąć wszystko, może się przydać, kasa z kredytu w końcu jest. Potem niestety kończy się tak, że Pan elektryk odpala totalną fuszerkę, bo ma na pęczki podobnych zleceń i terminy go gonią. Co tam, klient i tak się nie pozna, a jeśli się pozna, to się zrobi poprawki za 6 miesięcy, bo wcześniej nie ma terminu. Tym samym nie zależy mu na opinii klienta i arogancja rośnie.

Niżej w branżowym łańcuchu pokarmowym są wykończeniowcy. To ci, którzy wchodzą, żeby wykończyć dom - elewację, podłogi, tynki, flizy, malowanie itp. Ci jeżdżą już starymi Skodami i są świadomi, że wchodzą na inwestycje kiedy kasa z kredytu się już kończy, więc inwestor jest mniej zainteresowany wypasionymi rozwiązaniami i woli iść po taniości. Tym bardziej że konkurencja na rynku jest spora, a bariera wejścia do zawodu praktycznie żadna.

Zresztą, większość tych fachowców czerpie wiedzę z internetu albo z poprzednich doświadczeń ze spieprzoną robotą u innych klientów. Myślicie, że ci ludzie naprawdę mają jakieś kierunkowe wykształcenie? Pytaliście się kiedyś takiego Pana, który zajmuje się wykończeniówką o dyplom fachowca wykończeniowca? Nie, bo coś takiego nie istnieje. Wyobrażacie to sobie? Instytut malarstwa ściennego? Akademia układacza kostki brukowej? Kurs glazurnika to można kupić na allegro za 300 zł i to chyba rozwiązanie tylko dla ambitnych.

O ile elektryk czy hydraulik potrzebuje technicznego wykształcenia, o tyle wykończeniowcy już zupełnie nie, co oznacza, że każdy janusz może założyć ogrodniczki i pracować jako malarz czy brukarz i tak właśnie jest. Raz miałem okazję rozmawiać z Panem, który odpowiedział na moje ogłoszenie związane z remontem i nie potrafił powiedzieć słowa po polsku, tylko po akcencie poznałem, że chyba pochodzi z okolic byłej Jugosławii. 

Brak terminowości, wyssane z palca wyceny inwestycji, które potem okazują się bardzo drogie, nieodpowiadanie na telefony, niepojawianie się na spotkaniach. Tylko po to, żeby zdobyć robotę. To wszystko jest frustrujące dla nas jako inwestorów, ale prawdziwy problem zaczyna się wtedy, kiedy ktoś nie ma kompetencji, ale ma dużo zamówień, a w dodatku jeszcze uważa się za znakomitego fachowca.

Przerobiłem niestety taki przypadek człowieka, który układał u mnie kostkę brukową. Wyglądał jak skrzyżowanie Arnolda Schwarzeneggera z chodzącą reklamą solarium i zachowywał się, jakby wciągał garściami sterydy na śniadanie. Jak mu udowodniłem, dzięki poziomicy, że kostka, z której układa schody, nie jest w poziomie, to facet się obraził i zaczął zbierać sprzęt i swoich ludzi krzycząc, że on ma tylu chętnych, że nie musi kończyć u mnie. Rozliczył się i tyle go widziałem.

Podsumowując, mogę powiedzieć, że my Polacy i tak mamy szczęście z dostępnością fachowców. Problem z brakiem wykwalifikowanych rąk do pracy w całej Europie trwa już od dekad. Niestety dla nas, od kiedy zlikwidowano szkolnictwo zawodowe i otworzyły się europejskie rynki pracy, każdy rodzimy fachowiec jest na wagę złota i co gorsza, oni o tym doskonale wiedzą.

Moja smutna obserwacja jest natomiast taka, że “fachowcy” w wielu przypadkach nie są żadnymi fachowcami, tylko naturszczykami czerpiącymi wiedzę z filmików na YouTubie. Dlatego dobrze mieć kontakty do sprawdzonych ludzi i o takich też pytać znajomych. W ten sposób unikniemy oszustów i niechcianych sytuacji.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie