Sri Lanka w ogniu. Jak donoszą topowe serwisy informacyjne i nagłówki prasowe w typowym dla siebie stylu. Korespondenci z BBC z miejsca donoszą przerażonym głosem, że tu na miejscu dzieci biegają po ulicach nago i taplają się w błocie, obywatele są pogrążeni w apatii i snują się bez celu, a bezpańskie psy znikają z ulic, żeby skończyć w czyjejś kuchni. Czyli dla lokalsa, typowy czwartek.
Rozwińmy zatem temat tego co się dzieje na Sri Lance, gdyby ktoś nie śledził tego wątku. W kraju, którego nazwa licealiście o niewybrednym poczuciu humoru może kojarzy się raczej ze skutkiem dyzenterii, panuje aktualnie stan wyjątkowy. Prezydent Gotabaya Rajapaksas, którego imię w polskich uszach brzmi jak nazwa rumuńskich tabletek na chorobę weneryczną, ogłosił w tym tygodniu bankructwo kraju, po czym spanikował pod naporem antyrządowych protestów i spieprzył za granicę.
Tymczasowo władzę objął premier, który również spieprzył za granicę i aktualnie zarządza z offshore-u, jakby można to określić w korpo slangu. Obywatele pikietują swoje niezadowolenie na ulicach Kolombo. Choć protesty społeczne trwają już kilka miesięcy, to dopiero incydent, który miał miejsce w tym tygodniu zwrócił uwagę mediów. Po tym, jak prezydent o zabawnym nazwisku uciekł z kraju, tłum pokojowo nastawionych protestujących przełamał blokady i wdarł się do pałacu prezydenckiego. Tam protestujący urządzili sobie wycieczkę krajoznawczą, wykąpali się i wysikali w prezydenckim basenie (kolejność jest spekulatywna), wymontowali kilka klamek i kinkietów, podeptali prezydencki trawnik i opuścili pałac, żeby zrobić miejsce kolejnej fali zwiedzających. Kolorowe fotki z tej wycieczki obiegły wszystkie topowe serwisy informacyjne szybciej, niż zdjęcia Joanny Krupy jedzącej rurkę z kremem.
Nie tak dawno temu można było podziwiać podobne sceny na bliskim wschodzie. Po tym, jak Amerykanie w tak zwanym zorganizowanym pośpiechu, śladem Brytyjczyków pod Dunkierką opuścili Afganistan, pozostawiając za sobą ogromną ilość sprzętu wojskowego, Talibowie śmiało wkroczyli do miast, opanowując je z łatwością. W internecie można było obejrzeć zabawne zdjęcia, na których brodaci Talibowie z AK-47 w dłoni, wyglądający jakby ktoś przed chwilą oderwał ich od gwałcenia kóz, bawią się skacząc na trampolinie, jeżdżą autkami w wesołym miasteczku, pływają na gigantycznych łabędziach w basenie, czy ćwiczą na siłowni pałacu prezydenckiego. Sceny rodem z Monty Python-a. Według mnie, PR-owo, zabieg doskonały, choć podejrzewam, że PR, to pojęcie dla nich tak obce jak papier toaletowy.
Sytuacja Laotańczyków jest trudna, choć nie beznadziejna. Sri Lanka nie jest pierwszym krajem, który ogłosił bankructwo, bo od II wojny światowej różne kraje bankrutowały już ponad 136 razy i nie to jest de facto problemem. Problem natomiast stanowi tragiczna sytuacja gospodarcza, z której częściowo wynika 55% inflacja, przez którą Laotańczykom, bardzo ciężko się żyje.
Oczywiście są kraje z wyższym poziomem inflacji. Argentyna, której głównym produktem eksportowym są aktualnie telenowele, ma inflację na poziomie 60% i idzie w ślad swojej młodszej siostry Turcji z inflacją na poziomie 78%. Śmieszny fakt, głównym produktem eksportowym Turcji są aktualnie również telenowele. To i tak nic, bo oba te kraje nie mogą nawet porównać się do Wenezueli z inflacją wynoszącą aktualnie 167%!, a co jest głównym produktem eksportowym Wenezueli? No właśnie. Dostrzegacie prawidłowość?. Dla uwiarygodnienia mojej tezy zapytam, czy wiecie, co jest jeszcze dobre w Afganistanie, poza PR-em? Nie produkuje się tam seriali telewizyjnych, dlatego ich inflacja wynosi na dzień dzisiejszy 1.56%.
Na zakończenie mojego felietonu chciałbym serdecznie podziękować, Panu Jackowi Kurskiemu, że TVP nie sprzedało nikomu Korony Królów, prawdopodobnie właśnie dlatego oficjalnie inflacja nie przekroczyła u nas jeszcze 20%.