Wakacje z robalami i innymi atrakcjami

Dawid Pałka
04.07.2022

Według badań Polskiej Organizacji Turystycznej aż 71% Polaków spędzi tegoroczne wakacje w kraju, 19% za granicą, reszta jeszcze nie wie. W tym roku rodzina Pałków postanowiła nie wpływać radykalnie na wyniki tej ankiety, ponieważ postanowiliśmy podzielić nasz urlop i wyjechać dwukrotnie. Na pierwszy ogień zaplanowaliśmy więc tzw. szybki, tygodniowy wypad w polskie góry, a na koniec wakacji wyjazd zagraniczny.

Ale dlaczego góry? Bo Pani Pałka zamęcza mnie całe życie opowieściami o tym, jak to jako młoda dziewczyna niczym juhas śmigała na wędrownych obozach po górach i jak po tych wyprawach moczyła zmęczone i spocone stópki w górskich potokach. Świeć Panie nad duszami wszystkich stworzeń, które w tym czasie żyły w tych wodach. Przez te sentymenty my wszyscy, od czasu do czasu musimy jechać w góry. W tym roku wybór padł na miejscowość Rycerka, która gdzieś tam sobie spokojnie leży w Beskidach, do niedawna jeszcze nieświadoma naszego przybycia.

Zaczęło się od tradycyjnego szaleństwa z pakowaniem. Jako że jechaliśmy na całe 7 dni, to Pani Pałka spakowała wszystkie niezbędne jej zdaniem rzeczy, czyli praktycznie pół domu. Pomimo że poruszamy się dużym SUVem, to musieliśmy jeszcze część naszych rzeczy załadować do auta teściów, którzy również z nami pojechali. Oczywiście te wszystkie rzeczy trzeba było zanieść do auta, zatem spocony jak ruski termos, w adekwatnym humorze wsiadam za kierownicę z wizją rozpakowywania tych wszystkich klamotów po trzech godzinach jazdy. Nie będę opowiadał o samej podróży, bo to materiał na osobny felieton, a ja jeszcze nie otrząsnąłem się z tej traumy.

Po dotarciu na miejsce zamieszkaliśmy w starej, 200-letniej chacie, zaadaptowanej do współczesnych potrzeb. Miało to swoje plusy takie jak elegancka łazienka, sauna, świetnie urządzona i wyposażona kuchnia, wygodne meble. Miało też swoje minusy - jak to, że po domu biegały robale wielkości najznamienitszych eksponatów z Królewskiego muzeum entomologii w Tadżykistanie, co bardzo przypadło do gustu mojemu najmłodszemu, 7-miesięcznemu synowi. Mały raczkował za ogromnym uciekającym robalem przez cały salon, choć w mojej opinii mógł równie dobrze go osiodłać i ujeżdżać.

Właścicielem chaty był skąpy Pan, któremu na potrzeby tego felietonu dam na imię Rysiek. Zupełnie przypadkowo tak faktycznie miał na imię. Kłócił się ze mną jak marokański “bazarzysta” o dodatkową opłatę za wynajęcie sauny i bani kąpielowej, ale zupełnie mu nie przeszkadzało, że przez dwa pierwsze dni mieliśmy kłopot z wodą. W tej sprawie zresztą na trzeci dzień zwołał konsylium januszy i razem z hydraulikiem i swoim ojcem zamknął się w małej łazience. Wyszli po 30 minutach, ogłaszając spektakularny sukces. Oczywiście po następnych 30 minutach używania wody było tak, jak wcześniej.

Pan Rysiek zdobył również moje serce kiedy pod koniec wyjazdu poproszony o dodatkowy papier toaletowy dla siedmioosobowej rodziny, z pełnym miłosierdzia wyrazem twarzy dał nam dwie rolki.

Mieszkanie w nie swoim domu przez tydzień ma swoje uroki, człowiek odrywa się od bieżących spraw, problemów i tak dalej i tak dalej. Jednak dla osób starszych oraz dzieci bywa to stresogenne, bo nie czują się komfortowo w nieznanym dla siebie otoczeniu. Nie tylko oni zresztą. Musicie wiedzieć, że Pani Pałka ma poważną wadę genetyczną, która nie została jeszcze nazwana przez naukowców. Polega ona na tym, że jej mózg interpretuje obraz z oczu z przesunięciem o 5 centymetrów w poziomie. Przypadłość ta objawia się tak, że chodząc, obija się o meble, futryny i inne zastawione na nią pułapki. W domu, gdzie już zna układ mebli, potrafi przemieszczać się w miarę płynnie. Raptem kilka razy w miesiącu w coś przywali, przemieszczając się między pokojami. Możecie sobie pewnie wyobrazić, że obce miejsce jest prawdziwym wyzwaniem dla jej procesora. Po kolorach, jakie kolejno przybierały jej nowe siniaki, można było poznać, który to dzień naszego wyjazdu. Pewnego dnia mój Teść całkiem na serio zapytał mnie, czy jej czasem nie maltretuję. Zresztą było to śmieszne do momentu, w którym sam nie rozbiłem łokcia po poślizgnięciu się z ostatniego stopnia wejścia do bani. Co ciekawe, żadnych nieprzyjemnych przygód nie mieliśmy podczas zdobywania górskich szczytów, więc może prawdą jest, że większość wypadków zdarza nam się w domu, jak mawiają eksperci.

Co do wspomnianej wyżej bani, to okazała się rozczarowaniem na całej linii. Pan Rysiek zdziwił się bardzo na moje pytanie o to, jak czyści to ustrojstwo. Żeby przyoszczędzić na wodzie i żeby było bardziej SPA, napełnił banię wodą i odrobiną mułu prosto z rzeczki płynącej nieopodal. Fantastyczne doznania, szczególnie zapachowe. W dodatku bania miała piecyk na drewno do zagrzania wody, który nie był jak większość urządzeń tego typu ładowany od góry, czyli: rozpalasz, wrzucasz opał i zostawiasz. Ta miała piecyk ładowany z boku, więc przy każdym załadunku drewna, czyli co 15 minut miałem rękę czarną jak proktolog w Kenii. Saunowanie natomiast udało się znakomicie i było to jedno z moich najlepszych saunowań w życiu. To chyba było najmilsze wspomnienie z tego wyjazdu, poza uroczymi i romantycznymi wieczorami z żonką i z widokiem na góry - co kazała mi napisać Pani Pałka.

Mimo wszystko, po tygodniu gonienia za trójką dzieci i pilnowania, by nie pospadały z górskich zboczy czy stromych kręconych schodów w domku, mieliśmy już serdecznie dosyć tych wakacji. Ostatniego dnia, po ponownym pakowaniu bambetli jak cygański tabor ruszyliśmy w powrotną drogę. Po powrocie w 30-stopniowym upale,kolejnym rozpakowywaniu i wysłaniu do łóżek dzieciaków można było spokojnie usiąść przed telewizorem, żeby już po minucie zasnąć.

Psycholodzy przekonują, że większość Polaków po wakacjach przeżywa depresję związaną z powrotem do pracy. Jakoś nie jestem w stanie w to uwierzyć, bo ja wracam do pracy cały rozanielony, żeby w końcu odpocząć po urlopie.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie