Moje wielkie włoskie wakacje (part 1)

Dawid Pałka
24.08.2022

Włochy to niewątpliwie jeden z najpiękniejszych krajów na Ziemi. Pełen średniowiecznej i renesansowej architektury, zachwycający klimatem, kuchnią i krajobrazami. Co więcej, jak wynika z tegorocznych badań preferencji turystycznych Polaków, jest to też najczęściej wybierany kierunek ich zagranicznych wakacji. W tym roku miałem nieszczęście wybrać się z całą rodziną do tej bajecznej krainy na urlop. Posłuchajcie, jak to było.

Zacznę od tego, że Polskę mamy już zjeżdżoną wzdłuż i wszerz, więc jakiś czas temu postanowiliśmy uskuteczniać z Panią Pałką politykę zwiedzania świata, bo dzieci są coraz większe i w końcu przyjdzie taki dzień, że będą miały dosyć patrzenia na swoich starych i spędzania wakacji z nimi, więc postanowiliśmy póki czas jechać do jednego z miejsc, które mamy na krótkiej liście celów do rodzinnego zwiedzenia. Jednocześnie chcieliśmy, żeby było to na tyle blisko, żeby możliwa była podróż z kilkumiesięcznym dzieckiem. A że stare powiedzenie mówi, że urlop to taki czas kiedy przestaje się słuchać tego co każe szef, tylko po to, żeby słuchać tego, co każe żona, to zdecydowaliśmy się na Toskanię, czyli taką Lubelszczyznę Włoch.

Niestety wybraliśmy się tam w okresie najgorszych upałów, które znoszę źle, co tylko wzmogło moje nastawienie do tej podróży. Razem z nami wybrała się również rodzina Pani Pałki, więc miałem ze sobą Szwagra. To mój drugi szwagier, nie ten, który potrafi wyczuć piwo na kilometr tylko ten, który potrafi znaleźć cukiernię nawet w zaginionym mieście Majów, a to też talent. 

Do samych Włoch jechaliśmy dobre 14 godzin. Zawsze jeździmy w dalsze trasy nocą, dzięki czemu mam pewność, że większość trasy minie spokojnie ze śpiącymi dzieciakami. Musicie wiedzieć, że bardzo łatwo zasypiam za kierownicą, dźwięk i wibracje silnika koją mnie jak ciepłe mleczko prosto od mamusi koi niemowlaka. Z drugiej strony kawą na co dzień praktycznie żywię się w pracy, więc wykształciłem sobie na nią niespotykaną tolerancję. Mogę ją wypić przed snem jako ciepły kojący napój i usnąć jak dzidziuś. Można zrobić kawę na Redbullu zamiast na wodzie, ale już tego próbowałem i zamiast skrzydeł dostałem rozwolnienia.

Postawiłem na kofeinowe i magnezowe shoty dostępne na stacjach paliw. Wypijając je w liczbie “co godzinę buteleczka” jechałem przez noc wyglądając za kierownicą jak sowa w trakcie kolonoskopii.  W przeliczeniu wypiłem ze 20 filiżanek espresso, więc nie dziwi, że po tej trasie czułem się roztrzęsiony jak alkoholik po herbacie.

W czasie nocnej jazdy stwierdziłem, że stan autostrad w każdym z krajów, przez który jechałem jest tragiczny - Czechy, Austria, Włochy. Autostrady w Polsce nie ustępują im w żadną ze stron, więc można śmiało powiedzieć, że w tym obszarze utrzymujemy europejskie standardy. 

W samej Toskanii, pełnej przecudnych dźwięków cykad, mieliśmy wynajęty domek w górskim klimacie wraz z basenem, który nieraz uratował nam życie w trakcie największych upałów. Niespotykanym zaskoczeniem dla oczu wyczulonych na estetykę okazał się Szwagier w kąpielówkach speedo, o sylwetce mistera kwietnia magazynu „Twój cukiernik”.

Poza tym, zabawy w basenie to świetna frajda dla dzieciaków, tak tych małych jak i dużych. Mieliśmy zresztą spory ubaw kiedy robiliśmy konkurs skoków do wody, bitew na pontonach i wytrzymywania na wdechu pod wodą. Po tej ostatniej konkurencji Pani Pałka przyznała, że tak długo się nie wynurzałem, że już zaczęła przeglądać Tindera. 

Przez dwa tygodnie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, żeby nacieszyć się basenem, ale też, żeby odwiedzić kilka ciekawych miast, miasteczek i generalnie trochę pozwiedzać. Jednym z dwóch dużych aglomeracji, które odwiedziliśmy była Florencja, czyli stolica Toskanii. Choć mieliśmy tam stosunkowo niedaleko, to jednak po Włoszech jeździ się bardzo, bardzo powoli i to z kilku powodów.

Po pierwsze właściwie w każdym miasteczku stoi od jednego do kilku fotoradarów. Niektóre są tak stare, że wyglądają jak R2D2 na emeryturze, więc naród, który stworzył marki kojarzone z prędkością takie jak Ferrari, Maserati i Lamborghini generalnie jeździ dosyć powoli. Po drugie Włosi jeżdżą tak, jakby znaleźli prawo jazdy w paczce spaghetti. Potrzebowałem tygodnia, żeby przyzwyczaić się do specyfiki jazdy makaroniarzy, którzy na górskich serpentynach ścinali zakręty i mijali się z nami praktycznie na grubość samochodowego lakieru.

Sam wjazd do Florencji zaoferował nam egzotyczne wrażenia, ponieważ szeroka na trzy auta droga wjazdowa z obwodnicy miała wymalowane pasy rozdzielające w kilku wersjach jednocześnie - białych, tak jak kiedyś biegły pasy, żółtych wytyczonych na czas jakiegoś remontu oraz nowych białych. Zapewne jakiś włoski Fabrizio nie podjął trudu, żeby zdrapać poprzednią farbę, co powinno Wam dać jakieś pojęcie o podejściu Włochów do pracy i porządku.

Potwierdziło się to już po chwili - przy wjeździe na parking podziemny, którego ktoś nie oznaczył ograniczeniem wysokości wjazdu. Nasze auto z bagażnikiem dachowym na oko by nie dało rady wjechać, ale Pani Pałka dzielnie wzięła na siebie rolę pilota, wysiadła z auta, przyjrzała się swoim kobiecym okiem, zważyła i zmierzyła w mózgu sytuację i wydała werdykt - dawej, zmieścisz się na luzie. Kilkaset tysięcy mieszkańców i turystów odwiedzających to piękne miasto tego dnia, którzy nie wiedzą, jaki głośny dźwięk wydaje odginany wyprofilowany plastik, mogło dziwić się, dlaczego słychać grzmoty, choć nie ma żadnej chmurki na niebie. 

Jacyś dobrzy ludzie, widząc nasze zagubione spojrzenia po wyjściu z parkingu podziemnego, wskazali nam kierunek i powiedzieli, jak dotrzeć do centrum, po czym po chwili konwersacji okazało się, że to Polacy. To zawsze miły akcent kiedy krajanie za granicą okazują się bardziej przyzwoici niż tubylcy, w końcu tyle się słyszy, że Polacy okradają Polaków za granicą.

W pierwszej kawiarni zaopatrzyliśmy się w napoje. Ja poprosiłem fabrizia o americanę i dostałem… espresso, hmm ok. Zapamiętać na przyszłość, że u nich americana to espresso. Na samym środku głównego rynku Pani Pałce przypomniało się, że musimy się posmarować nacierką przeciwsłoneczną, więc przy podśmiechujkach innych turystów i kilku wytknięciach palcami, jak prawdziwi turystyczni janusze: biali od kremu, objuczeni wózkami, kapeluszami, torbami i innymi tobołami, jak cygański tabor ruszyliśmy na podbój Florencji przy 35 stopniach Celsjusza.

Po obejrzeniu kilku dzieł architektury, które nie interesowały dzieci wcale oraz po kilku pytaniach o gołe siusiaki i cycki posągów dotarliśmy do głównego, strategicznego punktu każdej rodzinnej wycieczki do większego miasta - Lego Store. Potem już były tylko lody, klejące się ręce, kawa - tym razem chcąc dużą czarną kawę poprosiłem fabrizia o black coffee i dostałem espresso (co do cholery) - i wieczorny powrót. Dodam tylko, że pomyliłem wjazd na autostradę z obwodnicy, który to wjazd wyglądał jak klucz wiolinowy, po czym wywnioskowałem, że Włosi faktycznie muszą kochać muzykę. Wróciliśmy do domu zmęczeni, przy umilającym dźwięku niecichnących cykad.

Podsumowując w myślach ten dzień, nasunęła mi się refleksja, że należy zdecydowanie pochwalić Włochów za ich wyborną znajomość języka angielskiego. Kiedy jako dziecko byłem we Włoszech, to absolutnie nikt nie mówił po angielsku, teraz się to zmieniło i można śmiało powiedzieć, że już tylko prawie nikt nie mówi po angielsku.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie